Million dollar dog

Million dollar dog – bo w kagańcu przecież nie gryzę.
To taka opowieść z wczoraj. Jeszcze biegam czasami, udowadniam sobie chyba, z coraz większym trudem, że żyję. Wczoraj trasa biegowa poprowadziła mnie do parku miejskiego, w którym to tłukę 550 metrowe pętle. Te pętle znane są nie tylko biegaczom, ale i rowerzystom czy też spacerowiczom, którzy kilkukrotnie okrążają płytę boiska i skwery. W końcu park dla wszystkich jest i dobrze, że ludzie korzystają z okazji, by trochę się poruszać.
I w tym parku wczoraj, na pierwszej pętli, zobaczyłem matkę z dzieckiem, dziewczyną zdaje się w wieku mojej córki. Spacerowały. Miałem je wyminąć, gdy nagle od strony wzgórza parkowego wyleciało coś wielkiego i ciemnego zmierzającego najwyraźniej w moją stronę. Pies, młody, spory, cielsko przypominające rozpędzoną lokomotywę. Zatrzymałem się. Obie panie także. Zauważyły mnie i zawołały do psa: Talar, Tular, Dolar? Jedna z pań albo mówiła niewyraźnie, albo nie pamiętała imienia swojego psa. Czworonóg chyba też nie pamiętał, bo nie posłuchał. Ja z kolei skojarzenia imienia psa miałem z walutą, być może dlatego, że sam miałem oczy jak pięć złotych.
Pies próbował złapać mnie za nogawkę. Starsza z pań w końcu bardziej stanowczym głosem zawołała: Dolar, zostaw pana… (dodałem sobie w myślach – bo się spocisz). Pies się zatrzymał, zacząłem więc kontynuować bieg, po kilkunastu krokach usłyszałem jak coś mnie goni i znów próbuje złapać, tym razem za udo. Panie doskonale widziały, że zwierz za mną biegnie, nie ostrzegły. Stanąłem, odwróciłem się do pań, zwróciłem uwagę, że być może warto coś z psem zrobić, przytrzymać jeśli rzuca się na ludzi. Nie doczekałem się odpowiedzi, ba… jakiejkolwiek reakcji, starsza z pań nawet na mnie nie popatrzyła.
OK, postanowiłem biec dalej. Co prawda przyszło mi do głowy, by zmienić trasę i wybiec z parku, ale w końcu postanowiłem się nie poddawać. Wierzyłem, że nauczone doświadczeniem i zapewne nieco zawstydzone panie złapią psa i go przytrzymają, gdy znów będę je mijał.
Panie, przy kolejnym okrążeniu, rzeczywiście zdawały sobie sprawę, ze nadbiegam. Pies także, bo od dłuższego czasu wyglądał dwunożnej ofiary. Ofiara tymczasem zbliża się pełna obaw. Jak się okazało słusznie, bo pies rozpędził się w ułamku sekundy do nad-świetlnej i próbował złapać ją (czyli mnie) za udo.
Zatrzymałem się po raz kolejny. Mając na uwadze, że jedna z pań jest jeszcze dzieckiem ważyłem słowa: “Czy mogła by pani trzymać psa na smyczy, albo go złapać, gdy przebiegam?”.
“On kaganiec ma” usłyszałem w odpowiedzi. Pani chyba też się mitygowała w obecności młodej osoby, ale ton głosu zdradzał, że najchętniej dodałaby: “odpier… się pan”. Właścicielka psa poprzestała na tym suchym komunikacie… nie wyciągnęła nawet rąk z kieszeni, jedynie dziewczynka próbowała przywołać psa do porządku jakąś bliżej nieokreśloną komendą. Odpowiedziałem: “To dobrze, że ma kaganiec. Próbuje mnie jednak ugryźć”. Reakcji nie było.
I wtedy pomyślałem sobie, no jasny gwint, czy ze mną coś jest nie tak? Pies rzuca się na mnie, wlatuje mi pod nogi, skacze w stronę ważnych dla mnie organów i łapie jakimś cudem, nawet przez ten szmaciany kaganiec, za nogawkę!
Tomku, mówię sobie w myślach, rzeczywiście przesadzasz. Pies młody jest, chce się tylko pobawić… co prawda tobą… ale to nic, bądź miły…
W porządku jestem miły, zagryzam zęby i biegnę dalej. Mijam po raz trzeci obie panie. Młodsza widząc mnie próbuje przytrzymać psa. Udaje jej się to tylko przez chwilę, Dolar w końcu się wyrywa i znów próbuje zatopić kły w mojej nodze. Nie odzywam się tym razem nawet słowem, pies ma przecież kaganiec. Starsza z właścicielek psa także nie reaguje. Ręce ma w kieszeniach, usta zaciśnięte. Doskonale ją rozumiem. Zima jest, ręce mogą się odmrozić, gardło wychłodzić…
Jestem już bliski wybiegnięcia z parku i zmiany trasy, ale widzę, że obie panie wraz z psem schodzą z pętli i idą drogą, pod górę, w stronę Hotelu Maria. W tym momencie z boku, od ulicy Okrzei, wyjeżdża samochód, wydaje się, że także zmierza w kierunku Hotelu. To powoduje, że starsza z pań o dziwo wyciąga ręce z kieszeni i próbuje złapać psa chroniąc go przed wpadnięciem pod auto! Ma rację, w końcu kaganiec na samochód może okazać się niewystarczający… Dolar zęby straci na zderzaku, albo stanie mu się co gorszego? I wtedy doznaję olśnienia. Wiem już skąd tak niespotykane imię psa! To musi być jakiś cenny egzemplarz. Taki one million dollar dog! Przy okazji też dochodzę do smutnej konkluzji, że moje nogi nie są warte nawet funta kłaków… To prawda, ledwie nimi przebieram.cartoon-black-and-white-line-drawing-of-a-dog-chasing-an-anaware-runner-by-toonaday-2613

Leave a comment